Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/160

Ta strona została przepisana.

— Idź, wyszukaj mamę! Ale, wiesz, Aleksander Kalinowski tu jest.
— On? Co się stało?
— Przyjechał na sąd wczoraj. Jutro sprawa. Trzeba, żebyś jeszcze dzisiaj był u niego dla interesów.
— Gdzie mieszka?
— Nie spytałam, prawda! Ale go pewnie jeszcze tu znajdziesz. Zapewne niedaleko Reginy Binstein.
— Ano, idę na poszukiwanie i zabiorę go wprost do domu. Można?
— Jak chcesz! — odparła obojętnie, ale zaczęła natychmiast żywiej rozmawiać ze znajomymi, chętniej targować się o swój wonny towar.
Po dość długiem oczekiwaniu, z tłumu ukazała się pani Kalinowska pod eskortą Aleksandra i Adama. Zaczęto się zbierać do odwrotu, służbie pozostawiając, resztki towaru i kłopot sprzątania. Adam przedstawił Aleksandra hrabiemu i wszyscy ruszyli ku wyjściu.
Hrabia wsadził panie do karety i pożegnał; młodzi ruszyli powozem Adama za damami.
— Jakże trening? Jest tam co obiecującego? — było pierwsze pytanie dziedzica Zborowa.
— Jest; „Mont d’or“ przepyszny!
— Nie może być? Żadnej na niego nie miałem nadziei.
Blade, zmęczone oczy Adama nabrały życia.
— Targuję „Ahaswera” u Kocia. Pokażę ci go jutro, co powiesz.
Już mówił mu „ty” bez ceremonji.
— Po „Astarocie” i „Klepsydrze”? Dobra marka!
— Znasz go? Skąd?
— Nie, alem studjował studbook w Zborowie i brałem lekcje u Wreta.