Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

tych folwarkach. Mam nadzieję, że porządniej będzie na rok przyszły, pod pana zarządem.
— Ha, no, o ile dam temu wszystkiemu rady. Zapowiedziałem panu Kalinowskiemu i pani to samo powtórzę, że przedewszystkiem będę się zajmował Mniszewem i własnemi interesami.
— Jaka zmiana ról między nami! Toć pan teraz co słowo mnie obraża i wyzywa! — roześmiała się.
Spojrzała na niego zmrużonemi oczyma i dodała:
— Tylko, że pan gra komedję, mnie już wiadomą.
Odrzucił hardo głowę.
— Gdy pani to mówi, to ja dopowiem. Owszem, niech rzeczy będą jasne: Pani komedja wiadoma, o ile ją pani ułożyła, ale nie, o ile ja ją wykonywam. Było tak: dokuczyli pani złodzieje, rządcy, znalazł się po drodze chłop z szaloną głową, ale uczciwy i zdatny, odmówił panu Kalinowskiemu, pani o zakład poszła, żartując, że pani nie odmówi. Z ludźmi niższej kondycji można przecie się zabawić bezkarnie. Wygrała pani zakład, rządca się znalazł, wszystko w porządku. I teraz ma pani rację, ja gram komedję. Wiadomo i mnie i pani, dlaczego służę, i wolno pani ze mną się dalej bawić bezkarnie, póki stanie ochoty. Tylko pani niewiadomy koniec tej gry, gdy mnie się ona sprzykrzy i gdyby wtedy matki mojej nie było już na ziemi! Teraz powiedziałem wszystko, żeby pani nie pomyślała, że służę z jaką nadzieją lub z interesu.
Pierwszy raz w życiu hrabianka Gizela nie znalazła ni ciętej odpowiedzi, ni lekceważącego szyderstwa i chwilę milczała.
Wreszcie roześmiała się dziwnie i rzekła:
— Uzbrajam się w cierpliwość znoszenia pana impertynencyj. Zapłaci mi pan drogo za nie w swoim czasie. Un temps de galop, s’il vous plait!