Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Zapełnił się pałac i po paru godzinach całe towarzystwo poszło do stajen i tam się rozpierzchło.
Adam oprowadzał hrabinę Natalję i pannę Bujnicką, zanudzając je genealogją koni; Wret tłómaczył to samo. Przez chwilę hrabianka i Lasota zostali sami.
— Może pan teraz raczy swe ironiczne uśmiechy i półsłówka wytłómaczyć! — rzekła gniewnie.
— Pani koniecznie chce? Będzie to nieprzyjemnie, że się pani zdradziła.
— Z czem?
— Ze swą dużą sympatją bez wzajemności.
— Do rządcy! C’est le comble! — roześmiała się. — Jakże pan domyślny! Je L’adore, a on jeden nie ma oczu dla mnie. Zakochałam się w oficjaliście i gdyby raczył mnie chcieć, gotowam mu oddać serce i rękę. Tak, zdradziłam się, nie będę dalej ukrywać miłości wobec pana i zaraz usłyszy pan ma déclaration.
Skinęła na stajennego chłopca.
— Idź, zawołaj-no do mnie rządcę!
Chłopak pobiegł ku oficynom, a oni stanęli w progu stajen, przyglądając się „Kormoranowi“, którego Adam kazał wyprowadzić.
Panna Bujnicka przysunęła się ku nim i szepnęła nieśmiało:
— Czy to najpiękniejszy koń? Dlaczego on taki chudy i cienki? Czy to ładnie?
— Niechże pani z tem się nie wyrwie przy Adamie Kalinowskim, bo go szlag ubije! — roześmiał się Lasota. — To syn „Grand Ovena“, czy coś podobnego.
— O, ja wszystkie chwalę pokolei, bo żadnegobym nie rozpoznała! Naprawdę, tak się koni boję, że jestem pół żywa ze strachu. Tam w kącie stoi jakiś żółty, strasznie zły.