Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

U stołu znalazł się Aleksander naprzeciw hrabianki, która bawiła się doskonale z Tekenym.
Śmiech jej zalotny i francuskie słowa słyszał wyraźnie. Flirtowała ostro i piła więcej, niż zwykle, wina. Ani razu nie spojrzała w jego stronę, on także oczu na nią nie podniósł, rozmawiając bardzo uprzejmie z panną Bujnicką. Znaleźli zaraz wspólnych znajomych, gdyż jej brat był w Dublanach jednocześnie z Aleksandrem, a drugi kolega, Sochowicz, osiadł w ich sąsiedztwie i bywał w ich domu. Mówili potem o stosunkach galicyjskich, o ludzie i żydach, wreszcie przeszli do osobistych spraw i opowiedział jej szczerze swe dzieje, dobrodziejstwo Lasoty, nabycie Mniszewa, mówił o matce, wspomniał Józię i zamiar, żeby ją do Jazłowca odwieźć na lat parę.
Tedy zajęła się szczerze tą sprawą, bo miała ciotkę zakonnicą; obiecała napisać do niej, zapewnić miejsce w pensjonacie, i gdy obiad się skończył, byli najlepszymi przyjaciółmi, jakby się oddawna znali. W salonie usiedli obok siebie i ona zaczęła mu opowiadać swoje troski i uciechy. Lubiła wieś, życie domowe, posiadała i kochała muzykę, uczyła się malarstwa, umiała wypalać na drzewie i malować na atłasie, bawiła się tem doskonale.
Teraz niedawno dostała od pani Kalinowskiej aparat fotograficzny i to była ostatnia namiętność.
— Przywiozłam go z sobą i będę od jutra wszystko tu fotografować. Całe album mieć będę z tej wycieczki i wyścigu. Śliczne tu położenie.
— Niechże pani mnie weźmie za cicerona do pięknych widoków tutejszych, bo chyba najlepiej znam okolicę. Dwa szczególniej powinna pani uwiecznić. Jeziorko na wysokiej górze za Malicami i debrę w zborowskim lesie, no i ruiny na wyspie.