Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/182

Ta strona została przepisana.

— Ach, dobrze! Namówię Pomorskich, którzy lubią spacery, i pan nas poprowadzi. Ale kiedy?
— Jutro, bo pojutrze wyścig.
— I pan należy do wyścigu? Pan wygra.
— Pani tak pewna? Dlaczego?
— Zobaczy pan, że tak będzie. Dostanie pan ten śliczny puhar, który Gizela przywiozła z Wiednia.
— Jak w balladzie! — uśmiechnął się i zacytował:
„Wer wagt es Rittersmann oder Knapp...“
Zdaleka, z prezydjalnego fotelu, pani Kalinowska patrzyła ku nim z widocznem zadowoleniem.
Hrabina Natalja spojrzała też raz i drugi i rzekła do Gizeli żartobliwie:
— Panna Bujnicka ma dobre oko i gust. Wybrała sobie najprzystojnejszego kawalera i bawi się doskonale. Ten jeden nie cierpi widocznie na bzika, bo reszta, ils sont assomants. Obyż prędzej ta sztuka się odegrała i oni przyszli do przytomności!
Gizela spojrzała w ich stronę. Aleksander się uśmiechał, rozmawiając żywo.
— Nasz rządca rozsiadł się widocznie na cały wieczór — rzekła obojętnie.
Panowie wrócili do salonu po cygarach i gwarno się zrobiło. Hrabina siadła do fortepianu, Pomorski z Bujnickim do partji szachów, Lasota zabawiał Pomorską, hrabianka z Tekenym przechadzali się po salonie.
Nagle zatrzymali się przed Aleksandrem i Gizela rzekła:
— Pan Tekeny ma pilną depeszę do wysłania. Proszę pana to załatwić jaknajprędzej.
Aleksander drgnął jakby ze snu obudzony i wstał.