Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/190

Ta strona została przepisana.
VIII.

Start był wyśmienity. Punkt o szóstej rano ruszyło dwunastu jeźdźców, a za nimi Adam, Lasota i Żarski popędzili na bicyklach, na przełaj, w trzy rozmaite punkty toru. Dystans był mil dziesięć, więc panie wróciły do pałacu, naturalnie debatując o wyścigu i krytykując jeźdźców.
— Pyszny był Tekeny — śmiała się hrabina Natalja. — Ćmił sobie najspokojniej cygaro i ruszył jak na spacer.
— A pan Jaźwiński zaraz stracił czapkę! — ozwała się panna Bujnicka. — Jabym już leciała z odkrytą głową, a on stanął i podniósł ją. Może przegrać z tego powodu! Nieprawda, tatku?
— Wszystkie te fanfaronady furda, żeby paniom zaimponować! — odparł Bujnicki. — Dziesięć mil, to dobra próba końskich nóg i zdrowia paniczów. Odechce się im rychło czapek i cygar!
— A pan do kogo ma największe zaufanie? — spytała Gizela.
— Do młodego Sławskiego. Chłopak, jak pięść, a koń olbrzym. Dabrą klacz miał pan Kalinowski, ale on dla niej za ciężki.
— A ja przysięgnę, że Tekenego zobaczymy najpierwej! — upierała się hrabina Natalja.