Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

— To ja byłem. Chciałem właśnie odwołać Aleksandra, żeby wyciągnąć Lasotę, który się zgrywał okropnie, a jego jednegoby może posłuchał. Cofnąłem się, widząc, że wam przeszkadzam.
— Jakto? Nie przyszedłeś mi na obronę?
— Wcaleś obrony nie potrzebowała. On klęczał przed tobą i całował cię w rękę, tu le laissait faire, wycofałem się, żeby nie być niedyskretnym.
— I znajdowałeś w porządku, że mi się rządca oświadcza?
— Nie znajdowałem nic nadzwyczajnego, że ci się oświadcza mój stryjeczny brat i że ci się podobał przystojny chłopak. Co prawda, myślałem, wchodząc, że, idąc za niego, nie będziesz płacić kawalerskich długów swego męża, co cię dotychczas czekało z innymi konkurentami.
— Tak, ale tamci przynajmniej byli ludźmi dobrze wychowanymi, a ten gbur, parobek. Bardzo się dziwię, że mnie nie obił wkońcu. To byłoby bardzo do niego podobne.
Adam głową pokręcił.
— A tyś z nim postąpiła delikatnie? Daruj, ale mi tego nie wmówisz, żeś go nie ośmieliła?
— Ja? Możesz go zapytać, jakem go traktowała.
— Byłem często sam świadkiem, ale pomimo to nie wierzę, ażeby cię napadł bez racji. Zresztą widziałem, żeś go nie odtrącała, gdy klęczał. Licho mnie przyniosło, wtedy się przestraszyłaś, zawstydziłaś, obraziła się twa próżność, wpadłaś w gniew, ukułaś całą brudną intrygę, sponiewierałaś go i obrałaś ze czci i wiary. Innych konkurentów zbywałaś grzecznie, jego musiałaś okropnie obrazić i rozdrażnić. Wtedy on też się zapomniał.