Wojewódzcy, otrzymawszy depeszę, pożyczyli u znajomych kilkadziesiąt rubli i wyjechali pierwszym pociągiem wszyscy, to jest mąż, żona, córka i syn.
— Nareszcie! — było ich pierwsze słowo i zaraz potem: — Jedźmy wszyscy co rychlej, żeby dopilnować całości. Ten Kalinowski tymczasem kradnie, co sam może i innym kraść pozwala, by go nie wydali.
I pani, bardzo praktyczna, każdemu wydzielała robotę.
— Ty, mężu, zajmiesz się prawnemi formalnościami: ty, Stasiu, obejmiesz nadzór nad inwentarzami, spichlerzami; my z Kostunią dopilnujemy domu.
Staś najmniej chciwy i żartowniś z natury, jeden bez zapału jechał i rolą swą się nie zachwycał.
— To dopiero będzie niespodzianka, gdy wieść okaże się przedwczesną, i ta quasi nieboszczka spotka nas żywa na progu, z laską w ręku!
— Jak możesz żartować w ten sposób? Ten Kalinowski nie bez racji do nas się odzywa. Czuje, gdzie jest wschodzące słońce! — wtrącił ojciec.
— No, to nie racja. Jeśli obrał generałową, to tak bardzo o nas się nie troszczy. No, i testamentu pewnie też się nie boi. Dopilnuje swego interesu.
— Z tym się porachuję! — mruknął Wojewódzki zajadle.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.
II.