Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/213

Ta strona została przepisana.

— Ten krzyk serca dowodzi, jaka była opieka, a ja wnoszę z opowiadania pani, że, żeby nie wy, dziecko-by się zmarnowało dawno. Niegodziwa była ta stara Wojewódzka!
— Czy była krewną pana? — spytał Aleksander.
— Nie, dzięki Bogu! Rzecz się tak miała:
Tu głos zniżył i szepnął do Kalinowskiej:
— Niech-by dziecko tego nie słyszało!
— Idż-no Józiu, przygotuj nam herbatę!
— Dobrze, ale pani mnie nie odda! Ja nie chcę być bez pani! — wybuchnęła dziewczynka, rzucając się jej na szyję.
Staruszka objęła jej głowę, ale i ją łzy dławiły, więc wyszła też z pokoju.
Aleksander przeprowadził je oczami aż do progu, a potem ze stłumionem westchnieniem rzekł:
— Słucham pana.
— Otóż miałem siostrę, dużo młodszą, jedyną, ukochaną. Dla niej się nie ożeniłem, była radością mego życia, myślałem, że się nigdy nie rozstaniemy, bo odrzucała najlepsze partje, mówiąc, że jej ze mną najlepiej. Wierzyłem głupi, aż mi pewnego dnia wyznała, że czyniła tak dotychczas dlatego, że kochała skrycie i bez wzajemności, aż dzisiaj jest nareszcie pewną tej wzajemności, szczęśliwą i wychodzi zamąż. Pytam, kto jest ten wybrany i dowiaduję się, że to Sławski, mój rządca, awanturnik, hulaka i rozpustnik, którego miałem od roku za zuchwalstwo wydalić. Naturalnie wyrzuciłem go jeszcze tego wieczora, a w tydzień potem Józia się z nim wykradła. Rozumie pan, że na długie lata wymazałem ją ze swej pamięci i serca, a ona ze swojej strony nie dawała znaku życia. Dowiadywałem się o nich z uczuciem zadowolonej zemsty, że za jej posag, który odesłałem przez urząd, imćpan Sławski ku-