Lasota od miesiąca bawił w swej Czernicy.
Zajmował dwa pokoje w opuszczonym pałacu i od rana do późnej nocy ujadał się z żydami. Potrzebował, jak zwykle, pieniędzy i sprzedawał, co miał, co mógł mieć i czego mieć nie mógł.
Wszystko mu było jedno, że go obdzierano ze skóry, byle zarwać narazie jak największą sumę i jak najprędzej z domu się wyrwać.
Nudziło mu się nieznośnie, to też ucieszył się okrutnie, gdy pewnego wieczora zjechał doń Aleksander Kalinowski ze Strugi.
— Zbawco! Bóg cię tu zsyła! — zawołał radośnie. — Od dwuch tygodni chrzczonej duszy nie widziałem.
— Ładnie musiały cię niechrzczone urządzić! — odparł Aleksander.
— Phi! — lekceważąco odparł Lasota. — Najgorsze, że tak długo męczą. Przed niedzielą się nie uwolnię. Cóż u ciebie słychać? Podobno dokazałeś cudu, okpiłeś starego Malickiego i porastasz w pierze na Strudze. Wiesz, powinieneś kupić u mnie Czernicę. Dam ci à fond, perdu.
Weszli do gabinetu. Aleksander poszedł do komina i grzał ręce, bo wieczór październikowy był chłodny.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.
X.