Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzał na nią, była zupełnie spokojna, czekała, co dalej powie.
Ale on znowu umilkł, z powodzi słów wybierając setne, aby utrzymać spokój i siłę, i nagle zaczął mówić tonem głuchym i smutnym:
— Wiadomo pani, że oprócz magnackiego nazwiska, ojciec mi nic nie zostawił. Postanowiłem zdobyć, co mi wydarto, a uchować w całości wszystkie tego jedynego spadku obowiązki. Jest-to stara idea, średniowieczna, z której bardzo słusznie szydzą plebeje, bo ci, którzy ją przedstawiają, sponiewierali doszczętnie. Alem ją dosłownie wziął i powiedziałem sobie: Fortuny może nie zdobędziesz, ale wielkim bądź. W ten tylko sposób magnatem zostaniesz.
— Dlaczego mi pan to mówi, tak bez racji? — przerwała mu Gizela lekko zaniepokojona.
— Dlatego, żeby, gdy kto kiedy spyta panią o Aleksandra Kalinowskiego, mogła pani odpowiedzieć, że go znała, że był to człowiek może głupi i szalony, ale prawy i czysty na honorze, nikogo nie zdradził, nigdy nie skłamał, nic nie ukradł, nie znał, co wstyd i hańba i nie potrafiłby przeżyć przypuszczenia nawet, że go o cośkolwiek takiego posądzić mogą.
Vous dévenez complètement fou — szepnęła hrabianka.
— Nie, pani, ja właśnie odzyskałem przytomność — odparł, spuszczając oczy pod jej gorącem spojrzeniem.
Zagryzła usta, ale tak była pewna swej nad nim mocy, że po chwili uśmiechnęła się lekceważąco. Naturalnie, będzie się buntować, warczeć, wyć, jak dziki lew ranny, ale ona mu da rady i zachowa tę swoją fantazję, jedyną, o którą dbała, ze wszystkich swych wielbicieli.