Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

co zabiło przyjaciela? W wypadek nie wierzył, zbyt dobrze go znał.
Ale myśli swe chował dla siebie i tylko obserwował i badał. Sądził zrazu, że znajdzie w pugilaresie zabitego jaki list, papier, coby mu prawdę odkrył, ale gdy z Adamem spełnili ten przykry obowiązek, znaleźli tylko ułożone w porządku świadectwo o odnalezieniu pieniędzy Wojewódzkiej, protokół pojedynku, pokwitowanie z zarządu Zborowa i Izabelina, kontrakt z Malickim, parę listów matki i na samym spodzie parę zeschłych kwiatów, które za dotknięciem rozsypały się w proch.
Domyślał się Lasota, od kogo były kwiaty, ale zauważył przy tańcach takie spojrzenia ich obojga, a teraz widział hrabiankę tak poruszoną nieszczęściem, że podejrzenia nawet nie miał złego.
A jednak to nie był wypadek!
Aż pewnego dnia, gdy o zmierzchu wszedł do salonu, tknęło go, że u żelaznego kominka ujrzał siedzących blisko siebie Adama i Gizelę.
Nie mówili do siebie nic, on trzymał w dłoniach jej rękę i pochylony całował.
Lasota zatrzymał się na sekundę, jakby oczom nie wierzył, a wtem Adam się obejrzał i cofnął.
Gizela nie zmieniła postawy, posępnie patrzyła w żar.
Gdy dnia tego rozeszli się na spoczynek, Lasota spytał znienacka Adama:
— Czy to prawda, że się żenisz z hrabianką?
— Skąd wiesz? Czy ci Aleksander mówił? — tamten odparł zdziwiony. — Ano tak, żenię się, tylko nie powtarzaj, to jeszcze nieoficjalne i teraz się odwlecze dla żałoby, Gizela nie chce rozgłosu.
— Więc on wiedział! — powoli jakby do siebie rzekł Lasota. — Powiedziałeś mu...