Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko zniesie, byle jej stąd nie wypędzono, nie kazano wracać do pałacu, gdzie leży umarła pani.
Zaraz po zgonie tu się schroniła, za mała, by się troskać, co dalej będzie, co z nią się stanie.
Kalinowska też o tem nie myślała, ale, że litościwa była, nakarmiła ją, napoiła, posłała jej na kanapce i nawet ubrała ją we własny kaftan, bo ubranie, które jej dała generałowa, było w łachmanach.
Jako mienie przyniosła z sobą Józia tekturowe pudełko, gdzie chowała dary swej opiekunki. Były tam wstążeczki od płótna, pudełka od pastylek, kilka kłębków włóczki czerwonej, stary skórzany pasek z klamerką i tym podobne graty, które dzieci rade zbierają.
Kalinowski, zajęty nową troską, stanął przed nią i znienacka zagadnął:
— Czyś ty nie widziała, gdzie pani chowała pieniądze?
Dziewczynka bała się go oddawna, teraz jeszcze bardziej poczęła się trząść i płakać.
— Daj jej spokój! Ja sama wybadam — rzekła matka. — Ty zjedz cośkolwiek i zaśnij! Trzecią noc czuwasz.
— Nie mam czasu. Niech mi mama da dwieście rubli. Zaraz jadę do proboszcza.
Kalinowska otworzyła kufer i, dobywszy stary pugilares, dała mu dwie setki.
— Czy chcesz zgóry tak dużo dać za kwaterę? — spytała.
— Za kwaterę dla generałowej — odparł gorzko.
— Jakto?
— Powiedzieli mi, że nie byłem upoważniony przez nich do wydatków na pogrzeb, żem ich okradł na współkę z księdzem i stolarzem. Tedy wziąłem pogrzeb na swój koszt.