Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

— To ileż na to wydasz? — spytała przerażona.
— Albo ja wiem, może wszystko, co mam.
Stara kobieta spuściła głowę i chwilę pasowała się z sobą, wreszcie rzekła:
— Ano, cóż robić! Nadzyśmy przyszli, nadzy odejdziemy. Tylko szkoda tylu lat i moich sił i twojej pracy. Jeśliś tak postąpił, to snać honor ci tak kazał, trzeba znieść. Ale ci ludzie to chyba przebrane chamy. Fe, wstyd! To i pensji twej półrocznej nie zapłacą, zobaczysz. Żeby choć prędzej stąd wyjechać!
— Jużem najął fury na graty. Jutro mama może wyjechać, ja muszę zdać wszystko. Parę dni zostanę. Boże, jak ja wytrzymam!
Ubrał się i, pocałowawszy matkę w rękę, wyszedł ku stajniom.
Po chwili wyjechał za wrota, do miasteczka.
Proboszcz — był to staruszek jowjalny, dobrego serca, niechciwy, więc Kalinowski rachował, że więcej stu rubli za pogrzeb nie weźmie.
Śmiało też poszedł na plebanję, zostawiwszy konia u pana Prota Sucheńca, mieszczanina, u którego wynajął oficynkę dla matki.
Pan Prot był to zamożny masarz i handlarz nierogacizny, ojciec licznej rodziny i potentat miasteczkowy.
Proboszcz przyjął Kalinowskiego z zajęciem.
Wieść się już rozeszła, że do Kuhacza przybyli nowi dziedzice, więc ksiądz chciał od naocznego świadka dowiedzieć się, co zacz są.
Ale Kalinowski wzburzenie swoje już pohamował, niegodnem mu się zdało mówić, co o nich myślał.
— Ledwiem ich widział! — rzekł. — Byli nieradzi, znalazłszy dom opieczętowany. Chciałem ustrzec ich dobro przed grabieżą, a oni się obrazili. Proszę księ-