Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/32

Ta strona została skorygowana.

— Jakże? Skąd wiesz? Testament już czytali?
— Nie. I testamentu niema i matka mi przepowiada śledztwo i więzienie. Ale co miałem robić?
I powiedział rzecz całą. Proboszcz się za głowę chwycił.
— Warjacie, coś uczynił! Bój się Boga, toć tam może był legat i na kościół! Tyś gorzej, niż warjat! Ja rachowałem na pewno, że organy nowe zrobię! Pewnie był legat! Ty jesteś osieł dardanelski!
— Co miałem robić? Musiałem depeszę wysłać, a potem jej się polepszyło, więc musiałem wyznać. Zresztą, niechta! Sumienie mi nic nie wyrzuca.
— Osieł jesteś! — powtórzył oburzony proboszcz. — Czemu twoje sumienie nie pomyśli, iluś ty swym wyskokiem biednych ludzi pokrzywdził? Wszystkie legaty przepadły! Rozumiesz ty to? Wszystkie! Ty masz naturę bezecnie dumną, tylko honor, ambicja, a zastanowienia ani za grosz. Magnacka tradycja, antenaty, królewięta! Podepce małych, byle honor swój karmazynowy uchował. Oho, czyta się o takich. No, wpadniesz ty w moje ręce do spowiedzi!
Rozsierdzony, pogroził mu ręką.
— A o matki starości pomyślałeś?
— Matka mi przyznała rację.
— Pewnie. Ona jest święta, ona najgorsze bez szemrania zniesie, ale twoja rzecz dać jej najlepsze. A cóż z tą małą sierotą będzie? Pomyślałeś, jeśli i jej legat się spalił?
— Przecie Wojewódzcy spadek biorą. A oniż nie biorą z tem żadnych obowiązków? Ksiądz proboszcz tylko mnie chłoszcze.
— Ja chłoszczę zawsze obecnych. Im też pewnie złego nie pochwalę, bądź pewny. No, a z sobą cóż myślisz teraz robić? Służbę inną masz?