— Może posprzątać?
— To ty tutaj sprzątałaś dawniej?
— Ja.
— I cały dzień przebywałaś z panią?
— Czasem mnie zamykała w bilardowym pokoju za karę.
— Na długo?
— Ile chciała. Zimą, myślę, że dłużej bywało, bo tam zimno bardzo.
— A pani zawsze przebywała w swoim pokoju?
— Ej, nie. Chodziła po domu, wszędzie, zimą, a latem po ogrodzie. Ja za nią nosiłam krzesełko i robotę.
— No, a gdzież ona chowała pieniądze? — spytał zniecierpliwiony Staś.
— Tutaj! — wskazała Józia biurko, gdzie już znaleźli gotówkę.
— A gdzież jeszcze więcej?
— W komódce przy biurku też.
I tam znaleźli też portmonetkę z kilkunastu rublami.
— No, a tobie nie dawała pani pieniędzy?
— Nie.
— A Kalinowscy często przychodzili do pani?
— Pan Aleksander co tydzień przychodził do kancelarji z papierami, a po panią Kalinowską posyłała mnie pani często, kiedy zachorowała. Dawniej nigdy.
— A jak pani umierała, był tu kto, oprócz ciebie? Kalinowscy pewnie?
— Jak się na pana Aleksandra tak rozgniewała, to potem zabroniła im przychodzić.
— A o cóż się rozgniewała? Jakże tam było?
— On przyszedł, gdy ksiądz odjechał, i powiedział jej, że coś posłał, coś napisał, dobrze nie rozumia-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.