Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do chamów sobie podobnych, nie do mnie. Byłem rządcą i gospodarzem, odpowiem za to, ale nie byłem szpiegiem generałowej, ani złodziejem. Więc pan na mocy ich podejrzeń pociąga mnie do odpowiedzialności?
— Muszę. Pan daruje! Prawo każe. Oni wymagają rewizji u pana.
Kalinowski się zatrząsł.
— Prawo pozwala im mnie szkalować, hańbę zadać, opinję odebrać na całe życie. A ponieważ tych pieniędzy u mnie niema i nie znajdą, czem oni mi za to zapłacą?
— Pan może sądownie swej krzywdy dochodzić, pozwać ich o oszczerstwo; ale i oni swej krzywdy teraz mogą szukać. Taka masa pieniędzy!
— I pan też wierzy, że ja skradłem?
— Ja jestem maszyna!
— A no, to niech mnie pan zmiażdże! — rzekł gorzko. — Czy mam być obecny przy rewizji?
— Będę pana prosić, tak! Postaram się uskutecznić jak najprywatniej.
— Wszystko jedno. Już mnie opinja i plotka opiętnują na całe życie. Jestem zhańbiony i stracony! Służę panu!
Urzędnik, milcząc, wyszedł na ganek, odprawił strażnika i we dwuch udali się do oficyny.
Przed gankiem stały już fury, najęte pod graty, w izbie Kalinowska zbierała resztę manatków.
Na widok syna pobladła, zrozumiała, co będzie.
— Mamo, pan zrewiduje nasze rzeczy! Daj klucze — rzekł Aleksander nieswoim głosem.
— Wola Boża! — szepnęła.
Przez okna, przez drzwi, zaglądali gapie, dzieci, kobiety; wieść już poszła między ludzi, napełniając ofi-