Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja się ciebie nie pytam, ja każę! — rzekła stanowczo. — Zresztą pojedziesz za parę tygodni. Jeszcze o tem pomówimy. Tymczasem połóż się!
— Chwileczkę, mamo; jabym chciał klacz zobaczyć. Ja już mogę chodzić. Mnie w tej stancji tak duszno! A na dworze ciepło; toć już kwiecień!
Wyjrzała Kalinowska okienkiem; istotnie, wieczór był ciepły i cichy.
Podała ramię synowi i wyszli na podwórze.
Cała rodzina Sucheńca odpoczywała przed domem. Powitali wszyscy radośnie chorego i gromadą ruszyli do stajenki, gdzie przytulono inwentarz lokatorów.
Dziewczęta zachwycały się krowami, a sam Sucheniec wyprowadził klacz i, gładząc jej jedwabną grzywę, cmokał:
— Aj, to koń! Gdzie ją pan kupił? To cesarski kąsek! Co to za łopatki! Co za piersi!
Klacz wyciągnęła do Aleksandra głowę i obwąchiwała go, jakby uradowana, że go ma znowu przy sobie.
Złoto-kasztanowata, z siecią żyłek pod cieniutką skórą, nerwowa, związana wybornie, była istotnie ślicznem zwierzęciem. Na zadniej nodze miała dropjate, bardzo oryginalne znamię.
Kalinowski pogłaskał ją i odparł:
— Dziwnie mi się dostała. Pięć lat temu prowadzili przez Kuhacz cztery konie, sprzedane do jakiejś wielkiej stajni. Za Kadłubiem, na moście, co go znacie, jedna klacz łamie nogę w biodrze. Właśniem nadjechał, jak jej chcieli w łeb palić. Zacząłem ją targować, masztalerz zażądał stu rubli. Nie miałem tyle, poleciałem do miasteczka, pożyczyłem od Jonasza, no, i kupiłem klacz, na ziemi leżącą. Cośmy z nią mieli biedy i trudu,