Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

— Po pierwsze nie wierzą, a po drugie, powiadają, jak każdy, co olej ma w głowie: Żeby pan już wziął te pieniądze, to i ten papier zabrałby z numerami. Był czas!
I roześmiał się Sucheniec.
— I to racja! — mruknął gorzko Aleksander. — Kiedyś, jak one się znajdą, będę miał lepszą, teraz trzeba choć taką cierpieć. Otóż, panie Sucheniec, nie turbujcie napróżno kasjera hrabiowskiego, ja tu niezostanę, matkę wam zostawię tymczasem pod opieką, a sam pojadę w świat. Zabawię tylko, by jej trochę zagospodarować ogród i mieszkanie. Gdy coś sobie zdobędę, przyjadę po nią.
— Niech pan będzie spokojny! I ja i dzieci będziemy na jej usługi. Ja jestem pewny, że pan pójdzie wysoko, a ci z Kuhacza klapną. Znam się na ludziach.
Tego wieczora i parę dni następnych odpoczywał jeszcze Aleksander, sił nabierał i rozmyślał.
Wreszcie pewnego rana wstał o świcie i wziął się do pracy. Najął i dopilnował ludzi do uprawy szmatu ogrodu, oporządził oficynkę, kupił drew, mąki i zapasów, ugodził dziewkę do grubszej roboty, zamówił siano na zimę dla krów nawet; przygotował matce, co mógł i ile było w jego mocy, na długą swą nieobecność. Pieniądze topniały, ale się nie oglądał na wydatki, aż gdy wszystko załatwił, obrachował kasę i znalazł tylko trzysta rubli. Rozdzielił tę sumę na dwie części: jedną włożył do swego pugilaresu, gdzie miał już paszport i szkolne świadectwa, a drugą podał matce.
Siedzieli we dwoje przy lampie, ona szyła, bo już robotę dostała w miasteczku, późny już był wieczór.
Kalinowska głową potrząsnęła, odsunęła pieniądze.
— Mówiłam, że nie wezmę! Mam wszystko, czego mi potrzeba, zabezpieczone, resztę potrochu dorobię,