Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

ukradł, jej córki — myślę. Więc zrana zaczęłam płakać o te buciki, więc się rozgniewała i wybiła mnie. Jeść też nie dali i przed nocą wypędzili ze stancji. Więc przenocowałam pod drzewem na podwórzu, a zrana sobie poszłam. Ludzie mi pokazali drogę do miasteczka, a tutaj na ulicy pytałam o panią; jakiś człowiek do wrót doprowadził i trafiłam na światło.
Wyrecytowała to wszystko jednym tchem i już zupełnie o los swój spokojna, postawiła pudełko na ziemi i przykucnęła na zydelku, niezdolna już ustać na pokaleczonych nogach.
Kalinowska krzątała się po izdebce. Dobyła mleko i chleb, nalała na miednicę wody, przyniosła szmat czystych. Aleksander dojrzał zgłodniałe spojrzenie dziecka, zdjęła go litość. Ukroił sam chleba i podał jej kubek mleka. Wzięła chciwie, i wypiła odrazu. Potem poczęła jeść chleb powoli, jakby z trudnością poruszała szczękami.
— Toś ty i wczoraj nic nie jadła chyba? — spytał.
— A nie. Nie śmiałam prosić!
— No, toś zuch! — roześmiał się.
Spojrzała na niego, zdziwiona pochwałą, ale ją teraz poczęło ogromne zmęczenie i senność ogarniać. Ledwie podnosiła rękę z chlebem, powieki opadały, członki tężały, traciła czucie i pamięć. Była przecie u celu swych marzeń i bezpieczna, mogła odpocząć.
Już śpiącej opatrzyła Kalinowska nogi pokaleczone, rozebrała ją z łachmanów, a Aleksander na ręce wziął i ułożył na czysto zasłanej kanapce. Zasnęła z kromką jeszcze chleba w garści, a oni siedli znowu u stolika i ciszej rozmawiali.
— Ot, będę miała i opiekę! — rzekła Kalinowska.
— Jutro, raniutko, przyniosę jej trzewiki! — rzekł syn.