Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Żadne nie pomyślało nawet, że im biedakom przybywa wydatek i ciężar wychowania zupełnie obcego dziecka. Przyjęli spokojnie narzucony obowiązek, nawet nie dysputowali nad nim.
Józię przeczucie i Anioł Stróż dobrze prowadził.
Gdy się obudziła późno nazajutrz, znalazła parę nowych trzewików, a Kalinowska już szyła dla niej spódniczkę perkalową, śpiesząc się ogromnie.
Nogi już ją prawie nie bolały; słońce zaglądało w okna, na podwórzu ktoś śpiewał wesoło; odetchnęło dziecko, jakby ze zmory zbudzone.
— Proszę pani, a co ja będę robić? — spytała, wstając.
— Umyjesz się, uczeszesz, ubierzesz, pacierz zmówisz, zjesz śniadanie i siądziesz szyć ze mną. Czeka na ciebie skrajana koszula i kaftanik. No, jakże, zdrowaś?
— Ach, pani, pani, jak mi dobrze! — wyjąkała Józia.
Cała rodzina Sucheńca zeszła się, by oglądać sierotę.
Kobiety podniosły chór oburzenia na nowych dziedziców Kuhacza, ale stary patrzył niechętnym okiem na dziecko i milczał. Wyprawił córki do roboty i, gdy został sam z Kalinowskimi, odezwał się:
— A jednakże to źle, że państwo ją zatrzymali. Na mój stary rozum, jabym dziecko odesłał.
— Niech zostanie! — odparł lakonicznie Aleksander.
— Co myślicie? — spytała Kalinowska.
Józia przestała szyć i przerażona oczy wlepiła w mieszczanina.
— Ot, co myślę! — odparł powoli. — Dziecko takie, to dla państwa ciężar i wydatek, bo to słabe i małe, a najgorsze, że będą ludzie gadać, żeście ją przyhołu-