Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

Był jak opętany swą szaloną myślą, a ona nie przeczyła mu, nie odbierała rozwagą energji, ale odpowiedziała spokojnie:
— Zostały mi dwie duże perły w kolczykach, jeszcze twego ojca dar przedślubny. Weź je z sobą na wszelki wypadek — nie sprzedać, tego nie zechcesz, ale zastawićbyś mógł w nagłej potrzebie. Potem wykupimy.
— Jak mama chce, ale ja sobie i tak poradzę.
— Wolałabym, żebyś je zastąwił, niż klaczy się pozbył. Chowałam ją z ręki, szkoda! Jeśli cię doprowadzi do dobrego, nie zbywaj! Lepiej może do czasu służbę przyjmij, jeśli dzierżawa niewolna na razie. A przedewszystkiem mną się nie krępuj; ja i rok i dwa mogę tu czekać. Nic mi nie brak!
— Ale ja bez mamy i roku nie wytrzymam! — odparł rozczulony. — A zresztą, z moją zapalczywością tobym się i bał sam zostać.
— Tego się będziesz strzegł przez pamięć na mnie. O to cię zaklinam! Miej wciąż w myśli, że w złości możesz kryminał popełnić, a wtedy dopiero zostanę zupełną sierotą. Pożałuj mnie dziecko!
Zawstydzony, głowę spuścił. Korzystając z tego dała mu pugilares, pudełeczko z kolczykami, jakiś jeszcze zwitek.
— Weź-że to i dobrze schowaj; nie, nie licz, ani przepatruj; każę ci wziąć, więc masz słuchać. Tu niema o co się certować. Jedziesz po byt dla nas trojga teraz, więc nie czas na skrupuły. Kiedy myślisz wyruszyć?
— Chciałbym jutro, o świcie.
— No, to już jedź z Bogiem! Nie będę cię zatrzymywać. Trzeba, to trzeba!