Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/69

Ta strona została skorygowana.

— Boję się! Naprawdę! Proszę się nie śmiać! Przecie chłopi, urzędnicy, żydzi, wszyscy mi zapowiedzieli jedno i to samo. Mniszew rozkolonizować łatwo, ale dworu nikt nie kupi, ba! darmo nawet nie weźmie.
— To jednak ciekawa historja! — rzekł trzeci mężczyzna, dotąd milczący. — Co u licha mogły nabroić trzy stare kobiety, żeby kazać się pochować na podwórzu? Cóż ci ksiądz powiedział?
— Ksiądz umarł na tydzień przed moim przyjazdem.
— A wójt, a służba?
— Wójt, nowo wybrany, nic nie wie, a służba, ograbiwszy, co mogła, rozpierzchła się. Zresztą od lat wielu chłopi tam gospodarzyli, podzieliwszy grunta między sobą. Płacili towarzystwo i podatki porządnie, dawali staruszkom na życie i o dworze prawie mowy nie było.
— Zapewne, bo my sąsiedzi nic o tem nie słyszeliśmy. A toć przecie historja z sensacyjnego romansu.
— Musi nam pan to pokazać! — rzekła dama.
— Właśnie we czwartek spróbujemy młodych koni. Dobry kurs, mil trzy! Zapraszamy się na obiad do twego zaklętego zamku. Oto spotykamy jeźdźca! Patrzcie-no, co za szkapa!
Wyjechali na gościniec i zrównali się z Aleksandrem, rozdzielała ich tylko szerokość drogi.
Przyjrzał im się uważnie, zajęty nadzwyczaj zasłyszaną rozmową.
Panowie byli wyśmienici jeźdźcy, siedzieli na rasowych koniach, ale nadewszystko uderzyła Aleksandra amazonka. Koń jej, skarogniady anglik, był najpiękniejszym z czwórki, ona sama najurodziwszą kobietą, jaką widział kiedykolwiek. Pięknie wyrosła, smukła i zgrabna, siedziała na koniu, jakby życie na nim spędziła,