Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

przed domem na trawniku. W pół roku potem, sprowadzony przez regenta, przybył z Galicji pan Lasota, którego uczyniły swym spadkobiercą. Spadło mu to z nieba, jest urzędnikiem w Wiedniu, podobno nawet zamożny i wysoką ma dworską posadę. Naturalnie sprzedać to musi, będzie kolonizować podobno, a tym czasem bawi w Zborowie.
— Duży to majątek?
— Nieduży, morgów pięćset i strasznie zaniedbany. Chłopi tam ryli przez pół wieku. Ale żeby dostał się w dobre ręce, może być smaczny kawałek chleba. Toć do fabryki cukru pięć wiorst, a ziemia o buraki aż prosi.
Aleksander się zamyślił i o nic więcej już nie pytał, ale Dukszta rad mówił sam:
— Zresztą, jak go znudzą korowody z kolonistami, to może i panu Kalinowskiemu taniej sprzeda. Bo to, panie, parcelacja złoty interes, ależ i krwawa praca. A pan Kalinowski nie dla siebie, to dla macochy kupi; co mu znaczy te kilkadziesiąt tysięcy. Jego konie za jeden sezon mu to wybiegają.
Przybycie dozorców na wieczorną dyspozycję przerwało rozmowę i panna Paulina została z gościem sama.
— Pan się czuje pewno bardzo umęczony? — rzekła po chwili milczenia, marząc sama o jak najprędszym spoczynku, po całodziennej gospodarskiej dreptaninie.
— Bolą kości — przyznał szczerze — i deszcz mi dokuczył srodze.
— To niechże pan spocznie, tu obok posłano już dla pana. Czesław taki nieuważny!
Zapaliła świecę i dodała: — Niechże się pan z pożegnaniem Czesława nie ceremonjuje! On będzie gadał z dozorcami do północy!