Nie bardzo się Aleksander certował, w duchu wdzięczny jej był, i oto znalazł się sam w małym pokoiku, zwykle niezamieszkanym snać, bo pustką wiało ze ścian i kątów.
Chciał jeszcze myśleć i układać plany, ale zaledwie się położył, zasnął kamiennym snem młodości. Zbudził go pierwszy blask wschodzącego słońca i jednocześnie z tym promieniem myśl pierwsza go objęła, równie śmiała i potężna, jak letni brzask.
— Kupię cały Mniszew!
Aż się przeraził, ale wnet podobało mu się to zuchwalstwo. Nie myślał, co, jak, tylko się roześmiał sam do siebie i, zrywając się, półgłosem powtórzył:
— A pewnie! Kupię całe! Na szklaną górę ludzie przecie się wdzierali!
I już na nowo pełen siły i ochoty ubrał się i wyszedł na podwórze.
Pan Dukszta już się około swej stadniny uwijał, musztrując gromadę stajennych i rad sprezentował gościowi małoletnie folbluty, potem wstąpili do klaczy Aleksandra i stary znowu jął się nią zachwycać.
— To jest, panie, bydlę wysokiej krwi! Tyle drogi i czy aby znak! Tak ino węszy i wygląda, żeby dalej lecieć. Grube może pan za nią wziąć pieniądze, byle rodowód w porządku. Ale skąd ja ją znam?
Zamyślił się stary i szli ku domowi na śniadanie; panna Paulina była już na stanowisku, w jadalni, punktualnie, jak zegarek, i milcząca.
Zasiedli do posiłku, który Aleksander prędko połykał, śpiesząc ku niepewnemu celowi.
Zaraz też począł się żegnać i, podziękowawszy za gościnność, ruszył ku stajni. Dukszta go przeprowadził.
— Dokąd-że pan dziś zmierza? — spytał.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.