— Pojadę do fabryki cukru! — odparł wymijająco.
— A drogę pan zna?
— Znam, dziękuję panu!
Skłonił się już z konia i za wrota wyjechał.
Patrzył za nim stary i głową, kręcił.
— Zagadkowy człek. Przebrany książę, czy zbieg. Koń królewski, a kurta ekonomska, a mądry będzie, kto od niego się dowie, co za zębami chowa.
Aleksander zaś ledwie do wsi dojechał, spytał o drogę do Mniszewa i poleciał, jak wiatr. Teraz mijał wciąż łany buraków, na których setki ludzi zajętych było pełciem i motykowaniem. Ziemia była nadzwyczaj żyzna, spadki ostre, dwory i wsie zamożne, a krajobraz uroczy. Coraz to gwałtowniejsza ochota brała tu osiąść i zostać. Nareszcie z góry zobaczył przed sobą Mniszew.
Naprzód wysunęła się wieś nieduża, rozrzucona na pochyłości, a za nią wielka masa drzew, łączących się z lasem, tak gęsta i zwarta, że ledwie parę dachów starych widać wśród nich było. Aleksander zwolnił kroku klaczy i rozglądał się. Serce mu biło, jakby już to jego gniazdo być miało. Minął wieś i w ogród dworski wjechał.
Niegdyś były tu może płoty i bramy, teraz sad stał zewsząd dostępny, zawojowany przez chłopskie bydło, nierogaciznę i ptactwo. Drzewa częścią wyschły, częścią zdziczały, stawy zarosły pleśnią i trzciną, trawniki były zryte i zdeptane i tylko jedna ścieżka szła przez tę dziczyznę popod krynicę, aż ku domowi.
Dom był niewielki, drewniany, niski, wrosły w ziemię. Ganek od ogrodu już się zawalił, dach świecił dziurami, w oknach brakło szyb, stał pustką.
Objechał go wkoło Aleksander i znalazł się na podwórzu. Wzdrygnął się. Istotnie na trawniku,
Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.