o dwadzieścia może kroków od ganku, były trzy mogiły, trzy kopczyki ziemi, na każdej polny kamień bez żadnego napisu i mały drewniany krzyżyk.
Jedna z tych mogił była jeszcze świeża, ledwie darnią porosła; tamte dwie, już dawne, ocienione krzakami bzu lekarskiego.
Za temi mogiłami znowu gąszcz drzew, chwastów, chmielu i ponad tem dziwacznie pogięty daszek staroświeckiego lamusa i jakiś jeszcze rozwalony budynek.
Aleksander się obejrzał, nigdzie nie było żywego ducha, dom stał szczelnie zamknięty. Więc tedy z konia zsiadł, poszedł do tych mogił, uklęknął i odmówił pacierz za umarłych.
Gdy powstał, trochę się zmieszał, bo spostrzegł, że nie był sam. Koło ganku, na koszturze wsparta, stała stara żebraczka i przyglądała mu się.
Postąpił do niej kroków parę.
— Niech będzie pochwalony! Czyście tutejsi, matko? Jest tu kto w domu z ramienia nowego dziedzica?
Kobieta potrząsnęła głową, wskazała na uszy i usta, była głuchoniema.
Sięgnął tedy do kieszeni i podał jej miedziaka.
Znowu potrząsnęła głową, popatrzała nań przejmująco, pokazała na jego kolana, potem na groby, potem w niebo i pogładziła go po ramieniu. Z oczu polały się jej łzy; otarła je prędko rękawem, poszła na mogiły i tam przykucnęła do wypoczynku.
Widząc, że tu nie zasięgnie żadnych informacyj, ruszył dalej, przedzierając się przez gąszcze.
Za lamusem były jeszcze resztki folwarku i gumna,, ale w jakim stanie! Wszystko się waliło i stało pustką, nigdzie śladu bydlęcia, paszy, wozu, nawet zawiasy
Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.