— Jeśli interes ważny, służę! — zawołał za nią bas.
Raczkowski widocznie rad był interwencji obcej. Leżał w łóżku i nudził się śmiertelnie.
Kalinowski wszedł i odrazu rzecz zagaił.
— Pan się zajmuje sprzedażą Mniszewa?
— A tak, zajmuje się, zajmuje! — zawołała kobieta. — Już go Bóg za to pokarał! Przyszła już choroba, przyjdzie ogień, głód, nędza, pomorek! Niech się zajmuje!
— Właśnie chcę te wszystkie klęski powstrzymać i wziąć na siebie. Chcę kupić Mniszew.
— Cały? Ja się zajmuję kolonizacją tylko. O całość niech pan traktuje z samym dziedzicem. Tylko wątpię, czy pan tyle zapłaci, co moi koloniści.
— Właśnie o tem pogadamy, jeśli pan pozwoli.
Usiadł na podanem mu uprzejmie przez panią krześle. Miał w niej sprzymierzeńca.
— Mniszew ma obszaru piętnaście włók! — rzekł.
— Szesnaście! — poprawił Raczkowski.
— Ileż panu obiecano za sprzedaż?
— Dwa tysiące rubli — rzekł Raczkowski, piorunując wzrokiem żonę.
Milczała, ale Aleksander już wiedział, że kłamie.
— Ładny grosz, ale trzeba skończyć do świętego Jana, a to się nie skończy. Ja zaś kupię całość u dziedzica najdalej za tydzień.
Raczkowski się żachnął.
— Zobaczymy! — burknął.
— Dlaczego się pan zacina przeciw mnie? Przybyłem do pana z pieniędzmi i ugodą. Miał pan w sprawie tej koszta i fatygę. Jeśli mi pan dopomoże i interes ułatwi, w dzień, gdy Mniszew nabędę za tydzień,
Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.