Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

zapłacę panu trzysta rubli, a w dzień, gdy będę miał tytuł własności, drugie trzysta.
— Dobrze, dobrze! — zawołała kobieta skwapliwie.
— Cicho! — krzyknął Raczkowski. — Pilnuj swych garnków i dziecka!
— Nie będę cicho! Oprócz dziecka, mam i ciebie, twoją duszę chrześcijańską! Nie dam ci jej oddać szatanowi! Bierz pieniądze i nie tykaj tego przeklętego interesu! Ile klęsk od dnia, jakeś tego się dotknął! Posłuchaj, co ludzie gadają, rzuć to, nie tykaj! Na głowę dziecka cię zaklinam!
Raczkowski zatkał uszy dłońmi.
Aleksander spokojnie wydobył z kieszeni banknot i położył na stole.
— Oto jest zadatek! Poproszę pana o pokazanie planu, opisu i inwentarzy.
Zanim Raczkowski zdążył odpowiedzieć, kobieta już sprzątnęła pieniądze i podała mu plik papierów, wydobyty z szuflady.
Rozłożył tedy na stole plan i począł rozglądać, notować, liczyć, potem zajrzał do aktów i spytał:
— Ileż jest Towarzystwa?
— Niema wcale! — mruknął Raczkowski, oglądając się na żonę, czy nie odejdzie.
Ale stała uparcie, śledząc ruchy Aleksandra.
— Aha, dlatego taka dewastacja.
— Ale piękny majątek! — wtrąciła Raczkowska.
— Dla mnie dobry. Dziękuję panu! Trzysta rubli złożę zaraz u proboszcza do odbioru za tydzień. Mam nadzieję, że nie ostatni to będzie między nami interes. Polecam się pana pamięci i do widzenia — za tydzień.
Złożył dokumenty, ukłonił się i wyszedł.