Pan Lasota po kontuzji przeleżał tydzień w Zborowie, ale wystraszony, pozostał na całe życie. Nadrabiał miną, podżartowywał nawet, ale w duszy na wspomnienie wypadku drżał nerwowo. Teraz o jednem marzył: żeby wyjechać do Galicji, zająć się czem i być w mieście. Wieś stała mu się wstrętną. Kalinowski i Żarski już zapomnieli wrażenia, gdy on czuł się wciąż nieswój, rozdrażniony i osłabiony. Pilno mu było skończyć z Mniszewem.
— Nie rozumiem, dlaczego ten Raczkowski się nie zgłasza! — rzekł pewnego dnia do Kalinowskiego przy śniadaniu.
— Raczkowski! Cré nom! Zapomniałem ci powiedzieć. Był tu, gdyś leżał — w trzy bodaj dni po awanturze. Odwiózł papiery i powiedział, że się interesu parcelacji zrzeka, że robił, co mógł, ale ludzie się tego dworu boją, chłopi miejscowi straszą. Tysiąc bredni! Zdaje mi się, że był trochę cięty! Prosił o wynagrodzenie za trudy. Wyrzuciłem go za drzwi, a papiery leżą w biurze.
Kalinowski zanurzył się znowu w sportowej gazecie, ale Lasota nie dał mu spokoju.
— Cóż ja z tem zrobię wreszcie? — zawołał.
— Z Mniszewem? Puść w dzierżawę!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.
V.