Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przepraszam pana, to jest nadzwyczaj ważna sprawa. Czy pan wie, kto był „Koronet“?
— Nie mam pojęcia.
Cher ami! — szepnął Lasota. — Ten pan targuje Mniszew; przerwałeś nam i teraz tak trzymasz, nie prezentując się, ani prosząc siedzieć.
Kalinowski się opamiętał. Ukłonił się.
— Przedewszystkiem pozwoli pan się przedstawić.
— Mnie pierwszemu należy to uczynić. Nazywam się Kalinowski Aleksander.
— I ja też, tylko Adam! — roześmiał się dziedzic Zborowa, wskazując jedno krzesło i siadając naprzeciwko. — A teraz niech mi pan daruje, ale proszę o opowieść ścisłą o tej klaczy.
Aleksander się uśmiechnął, sięgnął do pugilaresu i po chwili przewracania różnych papierów, dobył jeden kwit, potem dwa jeszcze.
— Otóż ściśle tak było. Drugiego marca 1884 r. przejeżdżając traktem siedleckim, między wsią Kuhaczem a miasteczkiem Lubnią, w lesie spotkałem furgon nieznany i trzech ludzi, stojących bezradnie nad klaczą kasztanowatą, leżącą na ziemi. Dwa jeszcze konie, jeden gniady, a drugi kary, bardzo piękne, derami herbowemi okryte, stały za furgonem. Gdym nadjechał, starszy masztalerz oglądał rewolwer i miał go klaczy wpakować w ucho.
— Sprzedajcie mi ją! — rzekłem. — Dam sto rubli.
Zawahali się, poczęli z sobą gadać, więc dodałem:
— Jak zastrzelicie, musicie zakopać, bo inaczej wnet was dogonią i będzie sprawa. Zakopać też nie możecie bez zawiadomienia policji i weterynarza, żeby stwierdził, że nie wprowadzicie zarazy. Zapłacę wam sto rubli i uwolnię od kłopotu.