Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie, więc bojąc się odpowiedzialności, sprawy o kradzież zaniechał.
Tu znowu Adam Kalinowski oczy podniósł i lakonicznie spytał:
— A pan?
— Ja? — odparł Aleksander tak zmienionym głosem, że aż nerwowy Lasota drgnął. — Ja takiej sprawy nie zaniecham, aż z życiem. Alem oficjalistą był i biedakiem, mogli mnie deptać. Muszę czekać na satysfakcję, doczekam się!
Cała twarz mu się zmieniła i aż głos uwiązł w gardle, dokończył strasznym szeptem.
Nastała chwila milczenia, którą przerwał Adam Kalinowski.
— Wnoszę, że jesteśmy bliskimi krewnymi, a zatem posądzenie było obelgą, która musi być rozstrzygnięta na placu. Jeśli pan tego nie żądał, daruje pan, ale wątpię o pana pochodzeniu; a jeśli oni panu odmówili, mam ich za chamów. Przepraszam, że tak śmiało mówię, ale jeśli pan jesteś synem Stanisława Kalinowskiego, mego stryja, jako starszy w rodzie, mam prawo.
— I ja nie wiem, czy mój ojciec był pańskim stryjem, ale był człowiekiem honoru i to mi po sobie w spuściźnie zostawił. Ale oprócz nazwiska i czci zostawił mi też matkę starą. Jesteśmy ubodzy. Moim pierwszym obowiązkiem jest zapewnić jej byt i starość spokojną. Gdy to uczynię, będę dopiero w prawie życie stracić.
— Tak! Ta racja usprawiedliwia zwłokę! — zdecydował po namyśle Kalinowski. — Teraz niechże pan dalej opowie, skąd pan przyszedł do Mniszewa?
— Po odejściu z Kuhacza poprzysiągłem, że oficjalistą więcej nie będę. Że zaś rolnictwo jest moim fachem, a miałem w tych stronach kolegę z Dublan, So-