Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/206

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic nie powiem, boś kpiarz. Żałuję mej szczerości. Rozpaplesz po całym świecie.
— Słowo honoru ci daję, że ani pisnę, nawet przed Cesią; tylko napiszę do kogoś, by nie rozpaczał i nie sechł darmo.
— Jak mnie kochasz, to tego nie zrobisz! — zawołała żywo. — Wzywać go?... Może jeszcze się rozmyśli, zapomni; czekajmy.
— Jeśli on się rozmyśli, to ja się powieszę. Tak to łatwo was zapomnieć! Będziesz go miała, kiedy zechcesz. Cóż mam odpisać?
— Że jeśli dba o nasze braterstwo i wdzięczność, to je posiada, i że go jak swego powitamy.
Na folwarku pogasły już ognie i rozlegały się tylko przeciągłe gwizdania nocnych stróżów, gdy Jan wracał do oficyny. Pomimo późnej pory siadł przy biurku i, choć nie lubił bawić się piórem, nie mógł się wstrzymać od podzielenia się z przyjacielem triumfem:
„Mój drogi Wacławie! Stał się cud: zakwitł śnieg — pisał po swojemu, telegraficznym stylem. — Jesteś mi bratem, swatem, drużbą, a może wprędce czemś innem jeszcze. Mój ślub naznaczony na 25 maja; proszę cię, nie przyjedź zapóźno. Jakeśmy ci oboje wdzięczni za usługę zmarłemu, to ci faktami dowiedziem. Czego żądasz, otrzymasz.“
List poszedł nazajutrz daleko na zachód, niosąc przeżytemu paniczowi większe rozradowanie, niż hołdy pół świata. Zdawało mu się, gdy go czytał, że widzi nad sobą ciemne oczy Polki, mówiące mu bez słów: „jesteś dobrym, dziękuję ci...“
A tymczasem w Marjampolu Jadzia była blada i rozdenerwowana, wzdrygała się na każdy ruch i turkot, przewidując wizytę Głębockiego. Cierpiała jej dusza