Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/252

Ta strona została uwierzytelniona.
XIV.

W Marjampolu raczej spodziewano się widoku Antychrysta, niż Jana nazajutrz po ślubie. Pani Tekla, zajęta z ogrodnikiem około owych róż, tak doszczętnie zniszczonych przez Bohatera, aż oniemiała z podziwu, widząc przed sobą wychowańca konno na wierzchowcu zlanym potem i pianą.
— Co się stało? — zawołała wreszcie.
— Niema tu Wentzla? — odparł zdyszany.
— Niema! Zkądże ma być! Pewnie w Strudze.
— Jadę ze Strugi właśnie. Nie zastałem! A gdzie Jadzia?
— Czyś oszalał? Co się stało, pytam, że latasz konno od świtu, zamiast z żoną siedzieć?
— Alboż mi ten Wentzel da chwilę spokoju! Cesia mnie sama wyprawiła... może się da uratować...
— Co uratować?...
— Życie Wentzla! — odparł zdławionym głosem i zeskoczył z konia, spostrzegając Jadzię na ganku.
Pani Tekla zatrzymała go za rękę.
— Cóż się stało z Waciem? Mów porządnie! — ozwała się, jak zwykle w chwilach ważnych, zupełnie serjo i spokojnie.
— Pojedynkuje się z Głębockim.