Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/255

Ta strona została uwierzytelniona.

Chrząstkowskiego dławiły łzy. Zawrócił konia, ręką jej skinął i pojechał.
Wentzla nigdzie nie znalazł, i Stefana nie można było spotkać. Obadwa skryli się widocznie przed rodziną. Wolicki i Jasieniecki nie chcieli nic powiedzieć. Pojedynek miał się odbyć w największej tajemnicy. Dali na to hrabiemu słowo honoru. Był zgubiony ostatecznie na opinji.
Cały dzień zmarnowawszy napróżno, Jan pod wieczór wrócił do Olszanki. Nie czuł się na siłach dłużej pozostać zdala od Cesi — i po godzinie rozkosznego, pierwszego samnasam z ukochaną, zapomniał o Bożym świecie...
Tylko w Marjampolu czuwano i myślano o biednym Szwabie. Pani Tekla modliła się noc całą, wzywała łaski Bożej na swą siwą głowę. Jednego jego miała tylko — czy i on ją opuści? Pójdzie do tamtych, do matki, do dziada — ona sama zostanie! Była to straszna noc.
Raniutko kazała zaprzęgać konie i poszła do Jadzi. Zgarbiła się, zestarzała o lat dziesięć.
— Pojadę na mszę — rzekła. — Jeżeli on się zjawi, to bądź dla niego dobrą i ode mnie pożegnaj. Jeżeli będzie mógł, niech zaczeka do mego powrotu.
— Powiem — odparła Jadzia, całując ją w rękę.
Powóz zaturkotał — została samą. Po bezsennej nocy czuła się słabą i zdenerwowaną okropnie; bolały ją oczy i głowa, w pokoju brakło płucom powietrza, Zeszła do ogrodu, daleko, aż w cienie dzikiego parku, co się ciągnie między polami. Niski płot oddzielał go od łanów; oparła się wreszcie zmęczona o tę zagrodę i, zapatrzywszy się w falujące morze kłosów, dumała.
Byłoż to przeczucie, co ją zawiodło w to miejsce?