Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/274

Ta strona została uwierzytelniona.

niemiecka, samolubna, despotyczna, zawzięta?... Ty sam pierwszy żal uczujesz do mnie za krzywdę siostry i pomyślisz, żem poświęciła ją Niemcowi dlatego, że los zrządził być mu moim wnukiem.
— A toby dopiero była szczególna pretensja! Cóż pani winna, że tych dwoje się pokochało, a ja dopomogłem? Czy pani wolała Głębockiego?
— A mnie co babka ma do zarzutu? — przerwał hrabia. — Czemu mi bronicie serca, domu, rodziny? Sierotą jestem... wyrwaliście mnie stamtąd, a nie przyjmujecie tutaj. Gdzież pójdę? Uczyliście mnie myśleć i kochać... zohydziłem dawne życie, a nowego założyć wzbraniacie! Żebym był włóczęgą, więcej doznałbym u was litości, niż, że jestem synem waszego dziecka!
Po tej skardze usiadł nachmurzony, pochylił głowę i patrzał w ziemię.
Staruszka zamilkła. „Sierota!“ Tak go nazywała matka w snach i takim samym smutnym głosem prosiła o pamięć nad nim, by nie zmarniał. Sumienie, serce, dawna nieufność i wstręt rasowy toczyły walkę w pani Tekli.
Jan spojrzał na hrabiego, wstał i usiadł przy nim.
— Daj mu wina, Jadziu! — szepnął do siostry.
Obejrzała się i podeszła. Z rąk jej wziął kieliszek i wypił w milczeniu. Zatrzymała się chwilę.
— Co panu? Słabo? — spytała serdecznie.
— Spodziewam się! — zawołał Jan. — Wy, kobiety, i Herkulesa doprowadzicie do spazmów! I po co te korowody! Śmiech i złość słuchać! Jakbyś mogła żyć bez niego! Pójdziesz za nim, czy Turek, czy Niemiec, czy Cygan, i nikt cię nie powstrzyma,