Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/60

Ta strona została uwierzytelniona.

pobiciem starszemu, proponował łapówki — i nareszcie, około północy, znalazł się w kancelarji cyrkułu, oskarżony o naruszenie porządku, o gwałt, o nieposzanowanie przepisów, o obraźliwe słowa i ruchy.
Sperling dawno był uciekł. Bojąc się awantury i rozgłosu, młody człowiek uznał się winnym, zapłacił sto marek kary i został przez żandarmów odprowadzony do karety.
Postawił jednak na swojem: list Sperlinga miał w kieszeni — okazał się mocniejszym nad rygor pruski.
Nazajutrz ciocia Dora wracała wcześniej z rannej mszy, rozpromieniona powrotem wychowańca. Radość przy spotkaniu z nim zagłuszyła dawny żal, zawód i słuszne oburzenie. Przyjęła go zgodnie z parabolą o synu marnotrawnym.
Powóz jej wyminął przy bramie inny. Był to wolant hrabiego — a dalej dorożka, przy której krzątał się Urban, ładując walizy.
Cioci Dorze zastygła krew w żyłach.
— Co ty robisz? — spytała lokaja.
Nim zdołał odpowiedzieć, hrabia się zjawił w paltocie i kapeluszu, nakładając rękawiczki.
— A! ciocia wraca od św. Jadwigi! — zagadnął wesoło. — Dzień dobry!
— Co to jest? Gdzie ty jedziesz?
— Ja jadę do św. Jadwigi!
— Do kościoła? Z rzeczami?!
— Uhm, myślę odprawiać tam rekolekcje!
— Co ty gadasz! Takie nieładne żarty! Mów prawdę. Kiedy wrócisz?
— Po rekolekcjach. Do widzenia! Czy kupiła już ciocia chińskie dziecko?