Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/97

Ta strona została uwierzytelniona.

rację, gdzie hrabia obiadował zwykle. Byłaby to nić Arjadny.
— Zabawię do jutra i wrócę, albo napiszę. Pani Tekla zada mi pieprzu, jak amen w pacierzu. Cóżem winien? Ten przeklęty hrabia karnawałuje, a ja nie jestem panienką. Oto cały powód niepowodzenia. Alboż to moja wina? Ot, zajdę na szklankę ponczu. Zimno!
Wszedł do kawiarni. Naprzeciw niego siedziało trzech panów, rozmawiając wesoło.
Mimowoli zaczął półuchem nasłuchiwać.
— Hrabina Aurora wyjechała do Poczdamu. Nie będzie dziś na balu u ministra.
— Szkoda. Obiecała mi walca.
— Słyszeliście, że na maskaradzie wczoraj Schöneich przebrał się za damę i uwziął się na Herberta.
— I cóż?
— Ale, komedja! Herbert się zapalił, nie odstąpił na krok, przysięgał, że poznaje Almę z baletu. Zaprosił na kolację, poił szampanem i odwiózł swoją karetą. Dziś wyzwał Schöneicha na szpady.
— Będą się bili?
— Koledzy nie dopuścili. Baron pozwolił Herbertowi na przyszły bal wziąć swoje domino i kok.
— No, już trzeba przyznać, że Wentzel i Schöneich broją bez pamięci w tym roku.
Jan aż podskoczył na krześle i wytężył uwagę.
— A zawsze się im uda spłatać figla i wykręcić się sianem. Myślałem, że będzie źle, gdy wykradli starą guwernantkę księżniczki Elizy!
— Co? Nie słyszałem! — spytał ciekawie jeden.
— Prawda, że ty wczoraj przyjechałeś z Wiednia. Jak wiesz, Wentzel ma ząb na szambelana Astowa