Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/138

Ta strona została przepisana.

niej martwe były, i ludzi nie chciał spotkać swobodnych i zabawa żadna dlań nie istniała.
Zresztą miasto się wyludniło. Radczyni wywiozła Michała do jakiejś upatrzonej posażnej panny. Adam wyniósł się z „Pod Snopa.“ Iwo wyjechał na wesele siostry, dalszych znajomych wilegjatura przetrzebiła. Maltasowie jeszcze zostali, ale to było ostatnie miejsce, gdzieby rozrywki i pociechy chciał szukać.
Piotrusia odwiedzał niedawno, a swawola chłopaka nie licowała z jego smutkiem.
Więcej nikogo nie miał i wszelka rozmowa wstrętną mu była w tej chwili.
Zawrócił na drogę bitą, co ku górom wiodła, i szedł z głową spuszczoną, hen przed siebie, bez celu.
Powoli trzeźwił się ze smutku. To półrocze minione tyle czarów zawarło w sobie, tyle pamiątek! Wszystko w tem było: i gorzkie niepokoje, i duma szczęśliwości, i drażniąca zalotność dziewczyny, i chwile serdecznej zgody i ciszy, plany na długie życie i spokój osiągniętego celu, i śmiech, i uściski, i nagłe gniewy i przebaczenie!
Dlaczego smutny miał być, czego się troskać?
Czyż na palcu nie nosił malutkiego pierścionka tajemnych zaręczyn, tajemnych do czasu, gdy będzie miał prawo i możność przed matką się wynurzyć? Czyż nie powiedziała mu, że kocha? Czyż nie dawała mu ust całować i swoją zwać? Czyż nie traktowała