Młyn był w pełnym ruchu. Przed magazynem roiło się od furmanek, ludzi, worów zboża i mąki.
Wewnątrz warczały koła i kamienie, po podwórzu snuli się robotnicy tu i tam, przed domem kwitły róże; od obór i stajen rozlegało się porykiwanie holenderek i rżenie koni; dog ulmski ujadał, szarpiąc łańcuch, na interesantów.
Wszędzie życie w pełni, dobrobyt, ład, porządek. Przez okna kantoru, okratowane i ponure, słońce zaglądało ukośnie do wnętrza.
Za biurkiem, na tradycyjnymi stołku Marica, mając kasę za sobą, przed sobą księgi, drzwi, na ścianach cenniki i rysunki zbóż, siedział Józef i pochylony pisał pilnie.
Co chwila ktoś wchodził po kwit, po pieniądze, po notatki, po rozkazy lub ze sprawozdaniem.
Za każdym razem dzwonek jęczał przeraźliwie, młody człowiek głowę podnosił, załatwiał interes i znowu brał się do pisania.