Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/208

Ta strona została przepisana.

— A ja ciebie cały dzień nie miałam. Tak się cieszę na wieczór przy wspólnym stole! Nie zostawaj, Józieczku!
Przytuliła się do niego.
— Nacóż ci się zdam przy rachunku z kucharką? Mam cyfr wyżej głowy w kantorze.!
— To nic, ale będziesz przy mnie! Mój miły, ja cię tak kocham! Wróćmy razem!
Zacisnął zęby i wszedł do domu.
W jadalni, ciemnej i chłodnej, pani Joanna odpoczywała, drzemiąc w fotelu.
— Gdzie to Piotruś? — spytała, budząc się.
Otrzymawszy odpowiedź, zapadła znowu w drzemkę. Rzadko się teraz odzywała, poza pracą trwając wciąż w jakiemś odrętwieniu i apatji.
Józef kazał podać światło i siadł u stołu, biorąc do rąk gazetę.
Ciotka, ocucona na chwilę ruchem i jasnością, rozwarła mgławe oczy. Sięgnęła po zaczętą pończochę i machinalnie poczęła manewrować drutami.
— A co? — rzekła. — Mąka nie idzie? Źle, bardzo źle! Zginiesz!
Reni wzdrygnął się. Litery mu się plątały, treść mieszała się bezładnie.
Trzymał arkusz przed oczami, ale nie widział go wcale. Myśli skupić nie mógł.
Tuż obok słyszał głos żony w rozterce z kucharką.