Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/248

Ta strona została przepisana.

towarzyskich zalet. Któżby mi teatr urządzał? Któżby drobne interesy załatwiał? Pasowałam go tedy sobie na adjutanta przez tę zimę! Czy się kocha? — no, tak, trochę; pisze mi ody, z których ostatnią załączam; gra na skrzypcach, śpiewa. Zupełnie zresztą przyzwoity, a taki zabawny w swej nieśmiałości! Dziwna rzecz! Marzycielstwo jego i mnie upaja; słuchając gry lub rozmowy, i ja marzę — o kim? wiesz dobrze! Przyjdź dzisiaj! Trzy dni nie widzieliśmy się. Opowiem o Renim resztę, aby, jak zwykle, nie było między nami tajemnicy“.
Bardzo już dalekim był teraz Józef od tego obrazu. Nie zapłakał, nie desperował, nie pędził szukać w samotności ulgi.
List powoli odłożył i dalszych już nie brał do rąk, tylko w nie się wpatrzył i dziwił się, że ich porachować nie może. Dwoiły się, troiły, napełniały całe ogromne biurko, spadały na podłogę, wirowały w powietrzu.
W ustach czuł smak atramentu, w uszach huk maszyn jakichś; wreszcie zdało mu się, że sam jest maszyną, z której pas zsunięto, a ona rozpędem jeszcze idzie, coraz wolniej, wolniej — wreszcie stanęła.
Chwilowej doznał ulgi.
— To reszta! Być więcej nic nie może! Odpocznę! — wyszeptał, nie poznając własnego głosu.
Znowu listy ujrzał i poczerwieniał ze wstydu.