Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/249

Ta strona została przepisana.

— Żebym ja sam je czytał tylko, żebym ja jeden ją poznał... ale tamci, tamci!
Prędko, gorączkowo zebrał te dokumenty, włożył do pieca, podpalił, poczekał, aż spopielały.
Teraz z pamięci ludzkiej ulecą, zatarte nowemi skandalikami; nikt po nim ich nie dostanie, a on zachowa w pamięci zawsze świeżą... pamiątkę ostatnią po Pepi...
Nazajutrz Józef już nie poszedł do roboty.
Leżał ciężko chory i, majacząc w gorączce, powtarzał powolnie wciąż tę samą skargę:
— Com ja ci zawinił, żeś mnie zabiła? Com ja ci zawinił?
Pani Liza łamała ręce w rozpaczy, szlochała bezustanku, napełniała dom lamentem.
Skargę tę stosowała do siebie!