ku, oprócz papierów, listów, różnych rupieci, szmat, pamiątek, znalazła się tylko sakiewka z numizmatami i dukat złoty, owinięty starannie w bibułkę razem ze ślubną obrączką i kilku małej wartości klejnotami.
— Niema nic! To nie tutaj! — rzekł Maltas.
Piotruś spojrzał na brata. W oczach odmalował się przestrach. Józef zrozumiał go, bo rzekł uspokajająco:
— Przysięgnę, że znajdziemy je tam, gdzie są mniej spodziewane, i pewnie po mozolnem poszukiwaniu! Czyż nigdy ci ciotka nie wzmiankowała jakiej skrytki?
— Nie! — odparł Piotruś krótko, przez zaciśnięte nerwowo zęby.
Liza roześmiała się.
— To będzie zabawne, jeśli ich wcale nie znajdziemy.
Mąż spojrzał na nią niechętnie.
— To będzie zupełnie niezabawne i śmiać się nie masz czego. Proszę, daj więcej światła, będziemy szukali każde zosobna! Pójdzie prędzej.
— Może nam Piotruś nie zawierzy! — wtrącił Maltas.
— Pan żartuje! — oburzył się chłopak.
Liza przyniosła każdemu świecę i wzięli się skrupulatnie do dzieła.
Przetrząśli posłanie, szafy, bieliznę w komodzie — na próżno. Nagle Maltas zawołał:
— Aha! Tu coś jest! — i dobył z klęcznika glinianą skarbonkę.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/257
Ta strona została przepisana.