Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/26

Ta strona została skorygowana.

— To są teorje, mistrzu — uśmiechnął się Józef.
— Ja zaś jestem praktyką — żywo przerwał tamten — i recepty mogę ci gratis udzielić. Chcesz, zastosuj; nie chcesz, to zapamiętaj! Kiedyś, po latach, wspomnij mnie i te słowa. Jeślim się pomylił chociaż w jednem, daruję ci mojego Stradivariusa, do którego ci oczy błyszczą, jak sroce do szklanego guzika. Ja już rychło stąd odejdę i nie wiem, czy się spotkamy. Czytuję jednak zawsze jedną gazetę: Times’a. angielskiego. Więc jeśli cię moja recepta zawiedzie i Stradivarius do ciebie wedle umowy będzie miał przejść, podaj do Times’a następujące ogłoszenie: „Muzykant Łukasz proszony jest o doręczenie skrzypiec swych uczniowi Józefowi, który lepiej na nich zagrać potrafi“, i podasz miejsce twego zamieszkania. Przyniosę ci sam instrument i w godne ręce oddam.
— Odejdziesz stąd rychło? — spytał Józef, który tę tylko wzmiankę zauważył. — I dokąd?
— Odchodzę, bo słońce stąd ucieka, a za słońcem echa czyste, i melodje przyrody, i barwy i wonie. Za słońcem ja idę i za ptakami na południe.
— Do swego kraju, do rodziny może?
Mistrz Łukasz wstrząsnął swą lwią grzywą.
— Do melodyj i lata. Aleś ty ciekawy, skąd ja, co za jeden? Dziwna rzecz, jak takie marne rzeczy ludzi obchodzą! Tyś od wielu wstrzemięźliwszy. Tej wiosny, gdyśmy się poznali hen, na tej dzwonnicy farnej, na-