Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/45

Ta strona została przepisana.

ciotkę, przed egzaminami omal nie został na kursie, raz nadużycie ciężko przechorował.
Idealista z natury, zabijał dobre w sobie, nie z temperamentu, ale z ambicji, by tamtemu sprostać; umyślnie do wybryków przeróżnych podniecał się piciem nad miarę.
Głowę miał słabą — i gdy trzeźwy często odczuwał swój upadek i postanawiał przestać, pijany robił się zupełnie szalonym, niewolniczo Iwonowi posłusznym.
Trzeźwy też tłumaczył swój stosunek z urwisem miłością dla jego siostry, szały swe — jej chłodem, który go rozpaczą napełniał.
Miłość to była godna młodzieńczej wyobraźni. Tylko w głowie idealisty mogła mieć grunt i żyć nadzieją.
Panna to była bogata i piękna, światowa i zalotna. Bawiła się nim, może lubiła go za dowcip i delikatne usługi.
On był jeszcze w tym wieku, kiedy się zdaje, że świat do chcącego należeć musi i będzie.
Wierzył, że ona go pokocha, bo on miłuje.
Z tą wiarą służył jej, jak królowej, uczył się, zdobywał karjerę i czekał.
Na zydlu w karcerze ułożył tedy dla niej wiersz, potem go uwiecznił na ścianie w melodji, szybko ołówkiem nakreślonej, potem odśpiewał go, patrząc na rynek przez kraty w oknie. Czuł się jej bliższym, gdy za brata cierpiał niewinnie.