Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/56

Ta strona została przepisana.

— Jakto?
— Ano: Bóg stworzył mężczyznę, a z żebra jego niewiastę. Ona to dotąd czuje i nie lubi, gdy mężczyzna traktuje ją, jakby on z żebra jej powstał. Niech czuje, żeś pan starszy... koniecznie! Rozumie pan?
— Rozumiem!
Józef zaczął słuchać uważniej.
— Cytuję to zdanie dlatego, że pochodzi od kobiety i żem potem wielekroć stwierdził jego słuszność. Zdaje mi się zaś, że tobie posłużyć może nadal. Nie umiemy się brać do rzeczy!
— Spytam i ja o to której! — zaśmiał się Józef.
— Ba, wątpię, czy spotkasz równie szczerą! Ogół zdanie to uważa za śmiertelną obrazę. Raczej zastosuj w praktyce!
— Nie chcę, nie chcę! Żadnej praktyki, nigdy! Chodźmy!
— Gdzie?
— Lepiej się czuję. Odbędę dzisiaj rektora. Jutro do roboty się wezmę. Trzeba tęgo pracować.
— Cieszy mnie to. To znak, żeś kochał tylko fantazją! Wyzdrowiejesz prędko.
Po chwili meldował się Józef u swego zwierzchnika. Wprowadzono go do gabinetu.
Rektor wskazał mu krzesło i zaczął od pytania o zdrowie.