— Mnie już nie czas, proszę pana, i naprawdę nigdym sobie nie roił świetności! — odparł, zawsze ze swym szczerym uśmiechem.
— Jakbyś u mnie został, miałbyś wiele do roboty.
— Jakże! Za tyle pieniędzy trzeba odrobić!
— Umiesz pisać porządnie? Rachunki znasz?
— Umiem.
— Masz tu kawał papieru. Napisz byle co bez namysłu, po niemiecku.
Chłopak wziął pióro i narazie nic sobie nie przypominał.
— Byle co! Prędko! — naglił Brück.
W tedy z chaosu myśli wybiegła piosenka, którą w chórze śpiewali i którą tu idąc nucił sobie, stosując do zerwania z Holendrami. Rzucił więc na papier jej zwrotkę:
„Scheiden und meiden tut Weh...“
Brück przeczytał i zajrzała mu przez ramię dziewczynka.
— Znam to! — zawołała i zcicha nucić poczęła.
— Nie przeszkadzaj, mój skarbie! — rzekł ojciec, raczej z pieszczotą, niż z wymówką.
Objęła mu głowę rękoma, pocałowała i wyfrunęła z pokoju.
Po chwili z dalszych apartamentów rozległa się piosenka przy wtórze fortepianu.
— Dobrze napisane. Podsumuj mi teraz te cyfry — rzekł Brück, podając mu księgę rachunkową. — Możesz usiąść. No, i zdejmże z siebie kożuch!
Dyzma usłuchał i prędko zsumował.
— Pomnóż przez 19S5 i podziel przez 17 i 50.
Kiedy chłopak spełniał polecenie, Brück tymczasem obejrzał jego kurtę, bieliznę, ręce, sposób siedzenia i zdecydował się przyjąć go na służbę.
— Dobrze! — rzekł, obejrzawszy zadanie. — Masz u mnie posadę. Ja tu zabawię dwa tygodnie, i przy mnie roboty się rozpoczną, więc obznajomisz się z obowiązkiem. Potem zostanie mój syn, któremu będziesz codzień składał raport i pytał o rozporządzenia. Nie mogę ci zadania określić. Będziesz wszędzie i będziesz żył cyframi. Płacę akuratnie i dbam o swych podwła-