Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/109

Ta strona została przepisana.

— A ja kto jestem? Brück mnie pytał, czym Niemiec. Zaprzeczyłem, a teraz sam pytam: kto ja?
— Bądź takim, aby cię każdy szczep pragnął mieć swoim. Skąd ci te myśli? Tyś jakby upojony!
Przetarł ręką czoło gorejące, a ona się zamyśliła. Zrozumiała, że był to dzień przełomu. To dziecko stało się przez jedną dobę mężczyzną. Od tej nocy zależy całe jego życie i przyszłość. On jeszcze jasno nie zdawał sobie sprawy z tego, co w nim wrzało, gdy ona, jakby jasnowidzeniem tknięta, przeczuła.
— Więc Brück cię przyjął jak syna, powiadasz. Jakże to było?
— Pytał mnie o przeszłość, o rodzinę, o służbę. Odpowiadałem szczerze. Potem egzaminował z rachunku i kazał byle co napisać po niemiecku. Takem się zaląkł, żem nic nie pamiętał, tylko piosenkę. Po tem po obiedzie śpiewaliśmy ją z panną Brück. To ta: „Scheiden und meiden tut Weh...“
Jasne oczy staruszki nie schodziły z jego twarzy, na którą raz wraz żary biły. Umiała ona czytać w tych licach.
— A panna Brück piękna?
— Czy piękna? — pomyślał chwilę, potem nagle rękę wsunął w zanadrze i pobladł.
Babka nie powtórzyła pytania, tylko zaczęła spokojnym głosem:
— Zaraz po twojem odejściu był u mnie Skin. Zapowiedział mi stanowczo, że fabryka cię bodaj przemocą zatrzyma. Rozpocząłeś tu tyle prac, rzuciłeś tyle myśli, jesteś zobowiązany.
Żachnął się.
— Cóż oni myślą? Mam zostać wbrew woli pana Fusta? Za nic! Dałem słowo panu Brückowi.
— Pan Fust także chce cię zatrzymać, a raczej odprawa twoja przejdzie jakby nie była.
— I ja mam na to przystać? Żeby pan Fust myślał, żem mu darował obelgi, fabryka żeby myślała, iżem do niczego niezdatny gdzieindziej, a dyrektor żeby mną dalej zatykał wszelkie braki w smarownikach? Nie chcę!