— Babciu! Jednej tajnej myśli nie miałem przed wami! — zawołał z wyrzutem.
— Zatem poco, przed czem masz ustąpić? Czego się wstydzisz? Kogoś oszukał? Ustąpić z obowiązków, które ci powierzyli — powinieneś, jeśli tego zażądają; ale ze służby i z Holendrów nigdy. Niech twe czyny mówią za ciebie! Do Lipowca zaś nie chcę, abyś szedł, z powodu Olekszyca. Tu będziesz cierpiał krzywdę, tam będziesz pod władzą złego człowieka.
— Olekszyc był zawsze dobrym dla nas — rzekł zdziwiony surowością sądu babki.
— Tak, ale teraz on inny. O, jak ja się lękam o Franka, że mu wysługiwać będzie musiał! O, jak ja się lękam! Ciebie mu nie dam za nic!
Była rozpacz prawdziwa w jej tonie, wyrzut sumienia, przeczucie złego. Dyzmę ton ten przeraził. Babka była dla niego wyrocznią.
— Więc możeby odwołać Franka? — zagadnął.
— Stało, się! — szepnęła smutno.
Złożyła ręce na kolanach i pochyliła głowę.
Pierwszy raz ujrzał Dyzma, jak starą była, osłabłą, pomarszczoną. Westchnął ciężko, ogarnięty bezbrzeżnym smutkiem i zniechęceniem.
— Cóż więc czynić? — rzekł po chwili apatycznie.
Zbudziła się nagle, przywołana do obowiązku matki i mistrzyni.
— Dalej to samo, jak dotąd. Za późno dzisiaj do roboty. Siądź do rachunków, pilnie i ściśle to załatw. Wieczorem idź do oberży! Jutro rano weźmiesz się do pracy. Podobno dano ci posadę Micińskiego?
— Tak, ale chcę odmówić.
— Dlaczego? Przecież nie masz na sumieniu żadnej przeciw niemu intrygi, ani winy.
— Nie, uchowaj Boże!
— Więc nie powinieneś odmawiać. Możesz potrzebować więcej pieniędzy. Ja coraz mniej mam siły; może przyjść dzień, że zamiast pomocy, stanę się ciężarem. Mogę długo chorować.
Łzy mu napełniły oczy, spostrzegła to i dodała weselej:
Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/138
Ta strona została przepisana.